top of page

Melkar i Mucha

Zaktualizowano: 29 paź 2020

Obradowali już od godziny i nic nie mogli uradzić. Atakować? Negocjować? Podnosić zwodzony most i rozgrzewać smołę w kotłach?

Wroga armia stała milę od nich, pod lasem. Pojawiła się wraz ze wschodem słońca. Zatrzymała się itkwiła. Czego oni chcieli? Przecież miasto starało się żyć ze wszystkimi w zgodzie, ochoczo handlowało, wymieniało się towarami, jak umiało, nie wtrącało się w konflikty innych, bardziej strategicznie położonych miast. Ot, taki gród na uboczu. Cóż komu wadzili? Co komu zrobili, że się ich atakuje? Za co?

Co chciał zrobić najeźdźca? Zademonstrować swoją siłę? Zagrozić? Położyć łapę na całym mieście? Nikt tego nie wiedział, ale każdy miał na ten temat swoje zdanie.I nie omieszkał się nim podzielić.

Tak więc wszyscy już skomentowali. Czy coś mieli do powiedzenia, czy też nie, to i tak powiedzieli. Długo to trwało, na każdą wypowiedź przypadało co najmniej kilka komentarzy, w tym historie z przeszłości, anegdotyczne dowody typu: „A u mojego wuja też tak było...” oraz zjadliwe komentarze dotyczące inteligencji przedmówców. I zapewne cała ta ożywiona dyskusja zamieniałaby się w szambosztorm, jak to w takich sytuacjach często bywa, gdyby nie jeden głos rozsądku. Komuś bowiem przypomniało się, że przecież rano wysłali na zwiady radnego Melkara.

I tylko on się jeszcze nie wypowiedział.

Wtem usłyszeli głośne chrapnięcie.

– Radny Melkarze – szturchnął go młody Christian, siedzący obok.

Staruszek w przekrzywionej paradnej czapce drgnął, sapnął, otworzył oczy, po czym wytarł ślinę, która pociekła z kącika lekko uchylonych ust.

– Eee, tak, tak. Zgadzam się. Głosuję na tak.

Oczy wszystkich zgromadzonych skupiły się na jego osobie niczym linie perspektywy na obrazach z wrażeniem głębi, które notabene powstaną dopiero po ich czasie.

– Nie głosujemy – podpowiedział szeptem Christian.

– Czcigodny Melkarze – zaczął przewodniczący rady. – Podjąłeś się zbadania sił tego Strongbowa...

– Podjąłem – przyznał Melkar.

– I...?

– I... – spłoszonym wzrokiem powiódł po radnych.

Nieudolnie grał na zwłokę.

– Jakie realne zagrożenie dla nas stanowi? – dopytywał przewodniczący rady.


Melkar miał policzyć armię wroga. Właśnie po to tam pojechał. Ilu ich było, ilu ich było?... Jak to było?...

Wszyscy czekali.

Słuchać było tylko bzyczenie muchy, która obijała się o kolorowe szkiełka witraża w wysokim, ozdobnym oknie, próbując znaleźć wyjście z tej sytuacji.

Melkar czuł się jak ta mucha.

Wszyscy czekali.

Mucha coraz głośniej bzyczała, zaniepokojona.

Christian wstał, wyjął z kieszeni brudną chustkę do nosa i trzepnął ją z całej siły.

Umilkła.

– Było ich stu, nie więcej – powiedział w końcu Melkar.

Wszystkim ulżyło. Zaczął się gwar, wszyscy zaczęli mówić naraz, że hoho! w takim razie możemy spokojnie zostawić most, możemy się nawet i dogadać, możemy i pokonać, bo przecież setkę rycerzy to da się spokojnie, w razie czego, oblać smołą, gdyby ktoś stwarzał problemy, a resztę z łuku powystrzelać i mieczami dorżnąć. Ale że setka, co to jest setka?

Melkar popatrzył na ich radość i ulgę.

I nagle sobie coś uświadomił.

Przełknął ślinę, aż grdyka poruszyła się w górę i w dół, niczym winda, której oczywiście nie znał, ponieważ ów wehikuł pojawi się dużo później niż za ich żywota.

Otóż Melkar uzmysłowił sobie, że to był tylko sen. O tej setce.

Nie chciał mówić, że mu się pomyliło. Strongbow miał ogromne wojsko. Nie tylko to, które widzieli przed lasem. Również w lesie, a także za lasem.

Szedł na wybrzeże, a ich małe, nieszkodliwe miasto stało mu na drodze. Zamierzał zagrabić, co się da, a potem je zniszczyć. I iść dalej. Tak mówili rycerze, których podsłuchał. A potem go znaleźli w krzakach i razem sobie popili.


Ale teraz trochę głupio mu się przyznać, że się pomylił, bo coś mu się przyśniło na tym ich nudnym zebraniu.



Na zdjęciu: autor teksu. MB
MB

コメント


bottom of page