Śluby
- dramalamaonline
- 1 wrz 2020
- 3 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 29 paź 2020
Raz wyszłaś za mąż na złość, a raz dla pieniędzy. Czy myślałaś kiedyś o wyjściu za mąż dla przyjemności?
Tak - pierwszy raz wyszłam za mąż na złość. Na złość i na wolność! I była to była najlepsza decyzja mojego niedługiego wówczas życia. Jaśniepaństwo powiedzieli, że jeśli to zrobię, to mogę zapomnieć o ich istnieniu. Że jeśli to zrobię, to zapomną o moim istnieniu. Że jeśli to zrobię, to już nigdy nie zobaczę ani ich, ani ich złotych monet. Ten ślub to naprawdę nie była za wysoka cena za tyle dobra.
Trzy lata to trwało. Formalnie trzy lata, bo nie było kasy na formalności rozwodowe. Ale w zasadzie już po roku było wiadomo, że ten pokój w akademiku nie jest już w stanie dłużej nas pomieścić. Nie, to nie był zły facet. Przeciwnie – całkiem miły i zupełnie niegłupi. Tyle tylko, że za bardzo nic do siebie nie czuliśmy, a z dala od jaśniepaństwa otwierało się tyle możliwości.
Potem było kilka lat szarpaniny. Chałtury, wynajmowane, zapyziałe klitki, fajki zamiast kolacji. Próba odnalezienia swojego miejsca w życiu. I swojego sposobu na życie. Ja jednak doceniałam wyjątkowość tej sytuacji i napawałam się możliwością samostanowienia. Tak mi dobrze - bardzo dobrze. Nawet przyjaciół nie potrzebowałam, a facetów starałam się trzymać na dystans maksymalnie kilku nocy. Nikogo nie planowałam zapraszać do mojego świata, a już tym bardziej do ołtarza.
Ale wtedy pojawił się on. I był bardzo wytrwały. I bardzo bogaty. Nie, żeby mi to robiło jakąś wielką różnicę. Ale mimo wszystko miło jest, kiedy ktoś się o nas troszczy. I kocha. Troska i miłość - okazało się, że nawet ja nie jestem na nie całkowicie zaimpregnowana. Czułam, że powolutku się rozszczelniam.
Potem zaczął nalegać na małżeństwo. Prosił, przekonywał, kusił. Że będzie mi cudownie u jego boku, że to co jego stanie się moje. No i uległam. I trzeba to sobie otwarcie powiedzieć, że choć nie byłam się z nim dla pieniędzy, to już ten ślub koniec końców jednak dla pieniędzy był.
I to nie było jakieś złe doświadczenie. Przeciwnie - stanowiliśmy całkiem udane małżeństwo. Całkiem radosne nawet! No, bo i młodość i ta beztroska finansowa, podróże, tworzenie, rozwój osobisty. I ta jego czułość. I może nie powinnam o tym wspominać, ale naprawdę całkiem udany seks. To mogło być doskonałe życie we dwoje, oparte na gorącej, acz jednostronnej miłości. Mogliśmy tak dożyć późnej starości we dwoje. Ale życie potoczyło się inaczej…
Dopóki to ja byłam jego jedyną obsesją, funkcjonowaliśmy naprawdę dobrze. Jednak z czasem pojawiła się kolejna – obsesja posiadania potomka. Myślałam, że to mu przejdzie równie szybko, jak inne głupstwa - lekcje gry w golfa czy unikanie glutenu. Nie tym razem. Obsesja rosła w siłę. Wprost proporcjonalnie do stopnia mojej frustracji. Tego przecież nie było w umowie. Ślub tak – dziecko nie! Dni tego małżeństwa były zatem policzone.
I znów zostałam sama – tak jak lubiłam najbardziej. Zwłaszcza, że teraz nie musiałam się już martwić o ceny wynajmu kawalerki. Zostałam całkiem zamożną rozwódką. Podwójną rozwódką. Kupiłam mieszkanie i pracownię z doskonałym światłem. Wprowadził się do mnie Jantar – rudy dachowiec, podobno w swoim ostatnim wcieleniu. I tak sobie żyliśmy spokojnie, wręcz leniwie. I tak sobie żyć mogliśmy we dwoje po wieki wieków, gdyby znowu ktoś nie wtargnął nieproszony burząc moją latami tkaną wieżę i cierpliwie rozsupłując ciasny gorset emocjonalnych deficytów.
Pojęcia nie mam, jak ci się udało tak nienachalnie wtargnąć pomiędzy mnie a kota. Ale najważniejsze, że się udało. Najważniejsze, że jesteś tutaj, na właściwym miejscu, w samym sercu. A wracając do twojego pytania – dla przyjemności i z miłości – tak! Moja odpowiedź brzmi TAK, mój Kochany!

Comments